| 
   
 |  | 
  
    | 
    
		1966
	 | 
    
    
Marek Hłasko - Марек Хласко | 
   
  
    | 
	Listy z Ameryki
	 | 
   
  
    
	
		Sąsiedzi  
		 
		Manager domu (w Stanach każdy człowiek ma jakiś tytuł; w najgorszym 
		wypadku jest się Vice-Presidentem lub Officerem) wprowadził mnie na 
		podwórko domu i powiedział: 
		 
		Pański apartament będzie dwadzieścia dziewięć. Jeśli Pan usłyszy jakieś 
		krzyki z apartamentu dwadzieścia siedem, proszę nie zwracać uwagi. To 
		samo spod dziewiętnastego; jeśli zaczną się kłócić, to niech pan udaje, 
		iż pan nie słyszy. Natomiast dwadzieścia siedem to problem. Gdyby się 
		zaczęli kotłować, proszę zawołać mnie lub połączyć się przez operatora z 
		policją. Ta samotna starsza pani, mieszkająca na dole, będzie mówić 
		czasem do pana, ale proszę nie zwracać uwagi. Jest chora umysłowo i mówi 
		tylko do siebie. Ten gość, którego pan tam widzi, będzie chciał od pana 
		pożyczyć pieniądze. Niech pan mu nie daje. Pańskim sąsiadem będzie 
		irlandzki policjant, który mieszka z matką. On jest spokojny przez cały 
		tydzień; w niedzielę lepiej... 
		 
		Nie dokończył; potężny blondyn w mundurze oficera policji przeszedł 
		podwórkiem obrzuciwszy nas bacznym spojrzeniem i uśmiechnął się 
		sadystycznie. W ten sposób zostałem mieszkańcem domu w dzielnicy ludzi 
		mało zarabiających. 
		 
		Najbliższym moim sąsiadem jest Bob. Bob pracował niegdyś jako agent 
		reklamowy; pewnego dnia pijany kierowca samochodu poturbował go tak 
		dotkliwie, iż Bob poszedł do szpitala na długie miesiące. Dzień ten, 
		jakkolwiek pełen bólu, okazał się jednak najradośniejszym w jego 
		monotonnym dotąd życiu; Bob po wyjściu ze szpitala otrzymał 
		kilkadziesiąt tysięcy dolarów odszkodowania jak również zaświadczenie, 
		że jest niezdolny do pracy. Bob raźno zabrał się do dzieła: szybko 
		przepił część pieniędzy w DownTown; resztę przegrał w Las Vegas. Od tego 
		czasu Bob szwenda się po barach opowiadając o sobie różne historie, a 
		kiedy nie ma pieniędzy na picie, staje na skraju ulicy i tęsknym 
		wzrokiem wpatruje się w mijające go samochody. Treść jego marzeń jest 
		dla wszystkich oczywista. 
		 
		Bob jest myślicielem, filozofem i wnikliwym obserwatorem życia 
		codziennego. Jest najkoszmarniejszym typem alkoholika; jest bowiem 
		alkoholikiem-entuzjastą; alkoholikiem piejącym hymny na cześć życia. O 
		ile pamiętam, spotkałem się tylko raz z podobnym typem pijaka w 
		literaturze; bodajże w "Pojedynku" Kuprina spotykamy postać pijącą 
		nałogowo i wygłaszającą entuzjastyczne monologi na cześć życia. Bob ma 
		po temu zresztą pełne podstawy; otrzymuje dwieście dolarów miesięcznie 
		jako niezdolny do pracy, a to starcza mu na mieszkanie i na picie. 
		Ponieważ jednak jego nogi zostały pogruchotane, Bob posuwa się zygzakami 
		i nazywany jest "skaczący Bob". 
		 
		Bob nie dysponuje również własnym uzębieniem. Po miesiącach starań 
		otrzymał nareszcie sztuczną szczękę i wybrał się na przejażdżkę do 
		rodziny samochodem przyjaciół. Jadąc w kierunku Santa Monica, Bob uległ 
		czarowi krajobrazu i otworzywszy okno, wychylił się, a wtedy wiatr 
		wydmuchnął mu szczękę. O tym opowiadał mi wieczorem, przekonując mnie, 
		iż powinienem koniecznie pożyczyć mu czterdzieści dolarów na zakup nowej 
		szczęki; w końcu zadowolił się dwudziestoma pięcioma centami i poszedł. 
		 
		Bob należy do kategorii "Rummys". "Rummys" chodzą tylko po pewnych 
		ulicach nie zapuszczając się nigdy w dzielnice zamieszkane przez ludzi 
		lepiej zarabiających. "Rummys" wchodzą do baru i w milczeniu kładą przed 
		sobą na ladę dwadzieścia pięć centów; tyle płaci się tutaj za kiepskie 
		piwo. "Rummys" kładą pieniądze i rzadko kiedy mówią o co im chodzi; są 
		znani, barmani znają ich upodobania i możliwości. Pijaństwo odbywa się 
		tutaj w milczeniu; nikt do nikogo nie mówi; wszyscy obserwują ekran 
		telewizyjny komentując z rzadka dramat miłosny lub obyczajowy; częściej 
		komentują tutaj walki bokserskie czy zmagania zapaśników, a w niedzielę 
		zawody piłkarskie. Mało widzi się awantur; jak powiedziałem, pijaństwo 
		odbywa się w milczeniu; tego rodzaju niezbędne akcesoria, jakimi 
		dysponuje alkoholik w Polsce, jak na przykład nóż sprężynowy, szpadryna 
		czy bicz do łamania kręgosłupa, są tutaj mało popularne w kręgach 
		dojrzałych uczuciowo alkoholików. Na tym szarym raczej tle korzystnie 
		odbijają się długowłosi młodzieńcy zręcznie operujący kozikami. Grasują 
		oni w okolicach Sunset Boulevard i nie zapuszczają się w naszą ponurą 
		dzielnicę. 
		 
		Bob jest również entuzjastą życia erotycznego i rewolucji seksualnej. 
		Pewnego dnia zjawił się w towarzystwie Davida; David właśnie wyszedł ze 
		szpitala dla wariatów po czteroletniej kuracji odwykowej; teraz razem z 
		Bobem zabrali się do dzieła, podkreślając w czasie pijaństwa konieczność 
		znalezienia dla Davida ukochanej; ten bowiem pozbawiony był możliwości 
		korzystania z wdzięków kobiecych przez ostatnie cztery lata. 
		 
		Bob-David. Dialog przy barze 
		 
		Bob: Ja ci znajdę dziewczynę. 
		 
		David: Ja przez cztery lata nie pierdoliłem. 
		 
		Pauza. Milczenie. 
		 
		Bob (po chwili pełnej napięcia): Ja mógłbym wytrzymać jeszcze jeden 
		kieliszek. 
		 
		David: Ale to ostatni. Potem pójdziemy i poszukamy jakiejś dziewczyny. 
		 
		Piją. 
		 
		Bob: Prawdę powiedziawszy, to o tej porze nie ma tu nikogo. Trzeba 
		będzie poczekać do wieczora. 
		 
		David: Dobrze. Ale pamiętaj, że ja cztery lata nie pierdoliłem. 
		 
		Opowieść o Bobie i Davidzie zakończę morałem: David wrócił do domu dla 
		wariatów dla odbycia powtórnej kuracji nie przespawszy się z nikim. 
		Morał: alkohol... i tak dalej. 
		 
		William 
		 
		William jest moim najbliższym przyjacielem; jest on również 
		przedstawicielem kierunku filozoficznego, o którym mówi się "Amerykański 
		sen". Tak więc William, który jest chwilowo bez grosza przy duszy i nie 
		może znaleźć pracy, wierzy głęboko, iż pewnego dnia wszystko się ułoży; 
		znajdzie pracę, zarobi mnóstwo pieniędzy i tak dalej. W jaki jednak 
		sposób to może się stać? Nikt tego nie wie. 
		 
		I ja również tego nie wiem. Ktoś podobno powiedział, iż pisanie o jakimś 
		kraju jest rzeczą możliwą tylko albo po dwudziestoczterogodzinnym 
		pobycie, albo po dwudziestoczteroletnim. Stwierdzenie to, jakkolwiek 
		efektowne, nie wydaje się prawdziwe. W Stanach Zjednoczonych każda 
		drobna obserwacja stanowi w sumie olbrzymie zjawisko społeczne, nad 
		którym pracuje tysiące ludzi i któremu poświęcone są tysiące publikacji. 
		Wchodząc do drugstore'u i patrząc na okładki książek, widzimy obok 
		książek kryminalnych lub magazynów typu "Poświęciłam małżeństwo dla 
		przygody miłosnej" książki związane z psychiatrią i problemami 
		erotycznymi, napisane przez lekarzy specjalistów. Laikowi trudno 
		zorientować się w wartości tych publikacji; na mnie osobiście duże 
		wrażenie zrobiły książki "Samotny tłum" i "Bunt człowieka w wieku 
		średnim". Jesteśmy świadkami fenomenalnego zjawiska, polegającego na 
		wzajemnym mijaniu się ludzi; na nieumiejętności nawiązania kontaktu; 
		nieumiejętności spędzania wolnego czasu. 
		 
		William, który interesuje się literaturą, nie od rzeczy mówi, że gdyby 
		był pisarzem, najważniejszą sceną dla niego byłoby pierwsze spotkanie 
		między kochankami. To jest według Williama sprawa zasadnicza dla dobrego 
		opowiadania. Ludzie spotykają się, powiada William, i pierwszymi 
		wrażeniami są zazwyczaj: nieufność i nadzieja. Jeśli ładna 
		dwudziestoparoletnia kobieta spotka mężczyznę w tym samym wieku i 
		powiedzą sobie w rozmowie, że oboje są ludźmi samotnymi, z miejsca 
		zaczynają działać w atmosferze klęski; zaczynają grać z pozycji 
		straconych. Cóż działo się z nimi przez tyle lat; dlaczego są samotni; 
		dlaczego nie udało im się założenie rodziny czy nawiązanie trwałych 
		związków przez tyle czasu; i czy to, co oni sami o tym mają do 
		powiedzenia, stanowi prawdę? 
		 
		William powiada, iż film i telewizja wytworzyły pewne schematy, które 
		oddziałały na ludzi. W filmach zazwyczaj spotykamy samotnego mężczyznę, 
		który wchodzi do nocnego lokalu; tam spotyka piękną dziewczynę i ratuje 
		ją z kłopotów. Widzimy to codziennie obserwując serię telewizyjną 
		Tighrope, której bohater (glina w cywilu) wchodzi do baru, przez sekundę 
		obserwuje siedzącą tam samotną dziewczynę, nawiązuje na jej temat 
		rozmowę z barmanem; podchodzi do niej; bije innego mężczyznę w zęby i 
		odchodzi z nią. Od miesięcy obserwuję dzielnego agenta i każdy film o 
		nim zaczyna się w ten, i tylko w ten właśnie sposób. Tak samo zresztą 
		dzieje się niemalże w każdym filmie przygodowym; mężczyzna spotykający 
		kobietę, z miejsca ma okazję zademonstrowania swej odwagi, determinacji 
		i lekceważenia obyczajów, których obejście, jakkolwiek przynosi innym 
		klęskę, dla niego i dla niej okazuje się zbawienne. 
		 
		Książki poświęcone przypadkom histerii, alkoholizmu i rozpaczy, pisane 
		przez lekarzy, przynoszą zupełnie inny obraz od obrazu stwarzanego przez 
		film i telewizję. Ludzie są samotni; boją się jednak zdradzania swych 
		uczuć i swego poczucia klęski. W końcu znajduje jedynego i prawdziwego 
		przyjaciela, którym jest psychoanalityk. Analityk nie podejmuje jednak 
		decyzji w imieniu swego pacjenta; stara się raczej zwrócić mu uwagę i 
		skierować jego energię we właściwym kierunku. Przyjaciółka Williama jest 
		od siedmiu lat pacjentką lekarza analityka i chodzi do niego codziennie, 
		przy czym godzina psychoterapii indywidualnej kosztuje dwadzieścia pięć 
		dolarów. Ponieważ przyjaciółka Williama jest idiotką, kuracja 
		przeciągnąć się może na najbliższe kilka milionów lat świetlnych. I ona 
		również nie spotkała nikogo; i ona również obserwuje Tighrope patrząc na 
		przystojnego agenta policji odchodzącego co wieczór z inną dziewczyną. 
		 
		William jest z urodzenia pesymistą, do czego przyznaje się niechętnie, 
		gdyż na co dzień reprezentuje kierunek "Amerykańskiego snu". William 
		twierdzi, iż z chwilą kiedy państwo troszczy się o obywateli tak bardzo 
		jak to dzieje się w Stanach, wytwarza się obojętność człowieka wobec 
		człowieka i człowieka wobec bólu i cierpienia. Człowiek rodzi się, 
		działa, żyje i umiera nie umiejąc zainteresować swoim losem innych 
		ludzi. Nikt tu nie jest głodny i w każdego wpajane jest przekonanie, iż 
		własną energią i pomysłowością można zdobyć wszystko. Ten schemat 
		myślenia jest obowiązujący dla wszystkich, powiada William, i człowiek 
		rzadko wyzwala się z tego przed ukończeniem trzydziestu lat życia. A 
		przecież nie wszyscy ludzie są pomysłowi, energiczni; i nie wszyscy poza 
		tym pragną zdobywania fortun, pałaców i luksusowych jachtów. W naszym 
		społeczeństwie istnieje minimalna możliwość kompromisu. Najgorszym tego 
		wszystkiego wynikiem jest, według Williama, obojętność. Dzieci mało 
		troszczą się o starych rodziców wiedząc, że jest im wypłacana renta; że 
		rodzice mają samochód, aparat telewizyjny i telefon. Święta dzieci 
		spędzają z rówieśnikami, a potem kiedy wstępują w związki małżeńskie z 
		własnymi dziećmi. William powiada: człowiek czeka, aby go ktoś 
		odwiedził, a pewnego dnia idzie odwiedzić własne dzieci; i to jest już 
		właśnie starość. William jest kimś, o kim mówi się loser. William jest 
		inteligentny, oczytany, dobry i dostatecznie sceptyczny, aby zachować 
		zimną głowę. William potrafi wszystko: mówić mądrze o przeczytanej 
		książce, wyśmiać zły film, krytykować wybory i kandydaturę gubernatora; 
		William potrafi mówić o armii, o wojnie w Wietnamie, i o wielu innych 
		rzeczach. Nie potrafi tylko jednej rzeczy: nie potrafi pozbyć się wiary, 
		iż pewnego dnia w jego życiu zaistnieje wyjątkowa sytuacja, wyjątkowe 
		spotkanie; pewnego dnia zjawi się wyjątkowy człowiek, a wtedy życie 
		Williama ułoży się inaczej. 
		 
		Judy i Kira 
		 
		Judy jest tak śliczna, iż z punktu widzenia opowiadania nie nadaje się 
		na nic; nie nadaje się poza tym do niczego z każdego innego punktu 
		widzenia, ponieważ ma dwadzieścia sześć lat, troje dzieci i trzy 
		nieudane małżeństwa za sobą; jest ponadto wiecznie na gazie. Judy 
		stanowi wspólne zmartwienie moje, Williama i wszystkich mieszkańców 
		domu. 
		 
		Judy otrzymuje od rządu sześćdziesiąt dolarów tygodniowo. Ta suma musi 
		starczyć jej i dzieciom. Nie starcza, gdyż Judy pije jak smok, a butelka 
		whisky kosztuje jednak sześć dolarów. Tak więc dzieci Judy latają głodne 
		i bose; czasami karmi je żona Williama, czasami inni ludzie. Teraz Judy 
		usiłowała popełnić samobójstwo; odratowano ją jednak i jest już z 
		powrotem w świetnym humorze. 
		 
		Patrząc czasem na nią i myśląc o jej nieudanym samobójstwie, Ą myślę o 
		opowiadaniu Adolfa Rudnickiego "Pył", którego bohaterka, Kira, również 
		usiłuje popełnić samobójstwo po szeregu nieudanych afer miłosnych. Kira 
		jest młoda, ładna, uganiają się za nią mężczyźni; dziewictwo straciła 
		będąc jeszcze właściwie dzieckiem; jako dojrzała kobieta jedzie w noc 
		wigilijną pociągiem z Warszawy do Łodzi, aby popatrzyć na choinkę, która 
		jej przypomina dzieciństwo. 
		 
		W filmie włoskiego reżysera Blow-up, uznanego za arcydzieło i monument 
		myśli ludzkiej widzimy bohatera, długowłosego młodzieńca, mającego 
		doświadczenie erotyczne rozpustnego i bogatego starca; młodzieniec ten 
		pewnego dnia kupuje w antykwariacie drewniane śmigło samolotu; symbol 
		czy też rekwizyt epoki, której nie może pamiętać; do której odnosi się z 
		pogardą i z którą nic go nie łączy. Nie potrafi przy tym wytłumaczyć, po 
		co potrzebne mu jest to śmigło. 
		 
		W filmie francuskiego reżysera, "Oszuści" widzimy młodzieńca, który 
		ryzykuje życie, aby wybawić kota z opresji, po czym oświadcza 
		zgromadzonym i struchlałym widzom: "Nie cierpię kotów". 
		 
		Dramat długowłosych ludzi nie jest rzeczą łatwą do zrozumienia. Dramaty 
		młodych ludzi zawsze uderzały ostrością. Dwudziestoczteroletni Iwan 
		Karamazow prowadził rozmowy z diabłem; młody Werther zastrzelił się z 
		miłości; Fabrycy del Dongo postanowił zamknąć się w klasztorze, aby w 
		ascezie i ciszy znaleźć ukojenie w rozpaczy; Adolf latami nie umiał 
		zdobyć się na zerwanie z kobietą, gdyż nie chciał sprawiać jej bólu; 
		bohater powieści Faulknera odrzuca karierę, stanowisko, następnie 
		możliwość ucieczki przed karą i możliwość samobójstwa, wybierając 
		smutek, który pomoże mu zachować w pamięci ukochaną kobietę; młody 
		Raskolnikow popełnia morderstwo snując asocjację między sobą a osobą 
		Cesarza Francji; Robert Jordan, bohater powieści Hemingwaya, postanawia 
		przed śmiercią polatać trochę z karabinem po polu, wysadzić parę mostów 
		w powietrze i to wszystko po to, aby nie będąc ani komunistą, ani 
		monarchistą, zginąć jak mężczyzna. Dramaty tych wszystkich młodych ludzi 
		mogą nam wydawać się wyjątkowe, nawet sentymentalne, prawdziwe lub nie, 
		lecz uderzają one ostrością. Na czym jednak polega dramat długowłosych? 
		Jest to niewątpliwie dramat ludzi zagadkowych. Kazimierz Brandys napisał 
		kiedyś: "Powiedziano mi, abym poszedł do kabaretu STODOŁA, gdyż tańczy 
		tam zagadkowa młodzież. Nie pójdę. Ja też kiedyś byłem zagadkowy i nikt 
		nie podglądał mnie w czasie tańca".  
		 
		Judy i Kira należą do jednego pokolenia. Zapoznały się szybko z seksem; 
		mają nawet pewne pojęcia na temat Freuda i wiedzą, iż sen, w którym 
		natrętnie powtarza się motyw wieży Eiffla nie zawiera w sobie elementów 
		religijnych; obie wiedzą, jak zażywać pigułki pozwalające uniknąć 
		zajścia w ciążę; ta cała wiedza nie przydała im się jednak na wiele. 
		Adolf Rudnicki kończy swoje opowiadanie słowami: "Zabiło ją poczucie 
		winy". William odwożący nieprzytomną Judy do szpitala powiedział to 
		samo. I to jest prawda. 
		 
		Zabiło je obie poczucie winy. Jednakże nie wobec społeczeństwa; nie 
		wobec ludzi żonatych, z którymi nawiązywały romanse; nie wobec dzieci, 
		którym odbierały ojców; nie wobec rodziców, którym ich postępowanie 
		przynosiło wstyd. Zabiło je poczucie winy wobec siebie samych: poczucie, 
		że straciły najlepsze lata swego życia w poszukiwaniu przygód, które 
		okazały się w rezultacie mało ciekawe; rozbijały małżeństwa innych 
		ludzi, lecz nie udało im się samym wyjść dobrze za mąż; straciły dużo 
		czasu, pieniędzy i zdrowia nie myśląc o tym, iż w tym samym czasie 
		dojrzewały inne młode kobiety równie głupie, egoistyczne i zimne jak i 
		one, lecz mające nad nimi nieznaczną przewagę młodości. 
		 
		William powiada, że dla niego najpiękniejszą ze wszystkich książek 
		Faulknera jest książka "Dzikie palmy". William powiada, iż jest to 
		książka prorocza; książka o umiejętności wytwarzania w sobie napięć 
		uczuciowych. Dzisiaj, powiada William, seks jest sprawą wątłego schematu 
		obyczajowego: Ty spotykasz kobietę, opowiadasz jej o swoim nieudanym 
		małżeństwie; ona opowiada ci o nieudanym swoim; idziecie na kolację, 
		idziecie do łóżka co dalej? Seks był kiedyś ostatnią stacją w pewnej 
		sytuacji; dziś jest początkiem. Seks stanowił "owoc namiętności", 
		poświęcenia, odwagi; człowiek żonaty wiążący się z inną kobietą 
		występował przeciw społeczeństwu, rodzinie i religii. Dzisiaj, powiada 
		William, seks nie zawiera w sobie tych napięć uczuciowych, jakie 
		zawierał niegdyś. Chciałbym dziś zobaczyć autora, który napisałby 
		książkę o człowieku, który po prostu umarł z miłości tak jak Lucjan, tak 
		jak Eleonora. Dlatego "Dzikie palmy" są w jakimś sensie książką 
		proroczą. 
		 
		Być może jest tak istotnie. Jestem szczęśliwy widząc od czasu do czasu 
		nowe tytuły książek poświęconych Faulknerowi. William Faulkner, którego 
		książki w roku 1944 nie były już wznawiane, jest dzisiaj przedmiotem 
		setek publikacji. W ksiąŻce Faulkner: The Major Years autor podaje w 
		indeksie, iż przy pracy nad tą książką o autorze "Dzikich palm" 
		korzystał z pomocy 34 książek poświęconych Faulknerowi oraz z kilkuset 
		artykułów krytycznych. Zwycięstwo Faulknera wydaje się całkowite. Myślę, 
		iż najciekawszą książką, jaką czytałem w roku ubiegłym, jest "Faulkner 
		na uniwersytecie". Książka "Papa Hemingway" opowiadająca o ostatnich 
		kilkunastu latach autora "Śniegów Kilimandżaro" wydaje się zbiorem 
		płaskich anegdot o starzejącym się gadule mówiącym w stylu: "Jedna z 
		moich weneckich dziewczyn", lub opowiadającym o swym wyimaginowanym 
		stosunku z Matą Hari: "Pewnej nocy, jak zwykle, wypierdoliłem ją 
		porządnie..." 
		 
		O tym wszystkim mówiliśmy z Williamem do późnej nocy, Głębię i powagę 
		naszych rozmyślań przerwał wesoły śpiew: Roll me over and do it again... 
		To Judy, która dziś rano opuściła szpital po nieudanej próbie 
		pozbawienia się życia, wróciła właśnie do domu z nowym narzeczonym. 
		Patrząc na jego brudne długie włosy mam ochotę mordować i wyć. I mnie 
		również zabija poczucie winy; i również wyłącznie wobec mnie samego. 
		Widzę siebie sprzed lat dziesięciu, ale nie powiem tego Judy. Niech i 
		ona przejdzie sama swoją drogę. Dramat długowłosych jest reakcją na 
		dramat Williama, który głęboko wierzy, iż spełni się pewnego dnia jego 
		sen; tak mi to przynajmniej tłumaczyła jego żona. Być może jest tak; być 
		może jest zupełnie inaczej. Dramaty ludzi, których twarzy nie można 
		dojrzeć, wydają się chyba każdemu mało ciekawe. Stanowią oni odsetek i 
		trudno rzeczywiście zrozumieć o co im chodzi, ponieważ oni sami tego nie 
		wiedzą. W Polsce, po wojnie, patrzyliśmy wszyscy na dramat ludzi z AK, i 
		to było dla nas zrozumiałe; to pobudzało naszą wyobraźnię; wywoływało w 
		nas uczucia gniewu, miłosierdzia i rozpaczy. W dziesięć lat później 
		patrzyliśmy na dramat rozczarowanych komunistów. Tutaj patrzymy na 
		dramat, co do którego autentyczności ogarniają nas zastrzeżenia. Jest tu 
		bunt przeciw społeczeństwu; lecz bunt wygodny; bunt nie grożący 
		konsekwencjami, i w tym tylko przypomina mi to dramat młodych 
		komunistów, postanawiających zerwać z Partią wtedy, kiedy Partia sama 
		wezwała ludzi do złożenia legitymacji partyjnych. 
		 
		Bruce, mój inny sąsiad, ma dwadzieścia cztery lata i od dwóch lat jest 
		instruktorem pilotażu. Tak więc ja, starszy od niego o lat dziesięć, 
		jestem jego potulnym uczniem. Bruce jest młodym Amerykaninem o 
		określonych ambicjach i o dużych umiejętnościach. Szkoła, do której 
		uczęszczam, jest jedną z tysiąca prywatnych szkół lotniczych. Bruce, 
		kiedy przyszedł tam po raz pierwszy w swoim życiu, zapytany przez 
		właściciela szkoły, czemu chce się poświęcić, powiedział, iż chce zostać 
		instruktorem pilotażu. Na zapytanie, kto zapłaci za jego kurs, Bruce 
		odpowiedział: "Pan". Wyśmiany przez właściciela, powiedział: "OK. Zabiję 
		kogoś i przyniosę panu pańskie wszawe trzy tysiące". Właściciel 
		powiedział: " W jego twarzy było coś takiego, iż musiałem mu uwierzyć, i 
		Bruce odwalił cały kurs za darmo, a teraz pracuje dla mnie. To jest mój 
		najlepszy instruktor". Bruce jest zimny i odważny i kocha latanie. Ale 
		nie ma w sobie bezmyślności wobec niebezpieczeństwa i nigdy nie naraża 
		swych uczniów. Zapytany przeze mnie, co myśli o dramacie długowłosych, 
		Bruce powiedział: "Ich rodzice zarabiają forsę, dają im samochody i 
		pieniądze na szkołę, więc czegóż można od nich żądać? Ja bym ich chciał 
		zobaczyć na moim miejscu: uczyć kretyna, jak tu latać, i dostawać za to 
		siedem dolarów za godzinę. Keep the nose down, Marek". Bruce ma świetną 
		metodę uczenia ludzi; jeśli ktoś na przykład przechyla samolot ponad 
		sześćdziesiąt stopni na skrzydło, co jest zabronione w czasie lotów 
		treningowych, Bruce zrzuca ręce ucznia ze steru z taką siłą, że to się 
		musi pamiętać; po czym, po locie, wpisuje w książkę lotów: "Uczeń 
		wykazuje dużą poprawę". I tak jest do następnego razu. Bruce należy do 
		tego samego pokolenia co Judy i Kira. Bruce ma dziecko; Bruce wie, że za 
		ileś lat pracy zarabiać będzie dostatecznie dużo, aby znaleźć wiele 
		wolnego czasu dla siebie; czas ten prawdopodobnie przeznaczy na 
		dodatkowe latanie, ale to już jego sprawa. William i Bruce nie lubią się 
		nawzajem. William nazywa Bruce'a robotem; Bruce'a opinia o Williamie 
		jest równie mało skomplikowana. William powiada, że Bruce jest typowym 
		przykładem amerykańskiej arogancji. "Jeśli ja mu powiem, że gdzieś w 
		Chinach jest piękne jezioro, Bruce nawet nie pozwoli mi skończyć i 
		powie, że to nic w porównaniu z jeziorem w Michigan, nad którym leciał w 
		zeszłym tygodniu" powiada William. Bruce na to wszystko odpowiada 
		warknięciem: " To jest mój dom". Być może, iż nie jest to wiele warte 
		jako wkład do nauki poznania świata; ale któż z nas powie kiedyś te 
		słowa? Dom jest czymś, co akceptujemy; wraz z niewygodami, z ciotką 
		neurasteniczką; ze scenami małżeńskimi; z chorobami, kłótniami i 
		przeprosinami. Tak samo Bruce akceptuje ten piękny kraj i jego siłę; 
		jego dobrych i złych ludzi; jego wielkie i słabe momenty. Jego 
		akceptacja nie wynika z bezmyślności, o którą wszyscy tak chętnie 
		posądzają Amerykanów; jego akceptacja wynika z faktu, iż Bruce uważa, że 
		nie ma powodu, aby on sam uważał siebie za mądrzejszego od wszystkich 
		ludzi rządzących tym pięknym krajem. Jeśli nawet Bruce jest tylko małym 
		kółkiem w tej olbrzymiej maszynie; jest on kółkiem piekielnie znającym 
		swą wartość. 
		 
		Dzieci 
		 
		Dzieci Williama i .Tudy bawią się razem. Dzieciom oczywiŚcie nie wolno 
		niczego zabraniać, gdyż to powoduje narastanie kompleksów, które później 
		odbijają się fatalnie na czym? na wszystkim; co do tego wszyscy są 
		zgodni, nawet Bruce. 
		 
		W związku z tym, kiedy jedziemy czasem z Williamem, jego żoną i dziećmi 
		do Disneylandu, a dzieci jego drą się wniebogłosy, William nie mówi po 
		prostu: " Trzymać dziób jeden z drugim", lecz wymyśla dla nich 
		najrozmaitsze gry i przekrzykując je, mówi: "OK. Ja myślę teraz o 
		zwierzęciu, którego imię zaczyna się na T". To pomaga; dzieci nie 
		przestają się co prawda drzeć zespołowo, ale zaczynają się drzeć 
		indywidualnie: T for Tiger, T for Tiger... 
		 
		Żona Williama pokazała mi wczoraj piękną książeczkę pod tytułem: "Listy 
		dzieci do Boga". (Children's letters to Cod, compiled by Eric Marshall 
		and Stuart H ample ). 
		 
		"Dobry Boże Kocham Cię, ponieważ jesteś dobry. Próbuję być taki, jaki Ty 
		jesteś. Jestem dobry dla wszystkich ludzi; dla matki i dla ojca, i dla 
		moich dwóch sióstr. To musi być fajnie; być Bogiem i wiedzieć, że 
		wszyscy Cię kochają. Twój Zyczliwy Thomas". 
		 
		Dobry Boże Nie zdałem. Dziękuję Ci bardzo Rayrnond". "Dobry Boże Nazywam 
		się Robert i chciałbym mieć brata. Moja mama powiedziała, abym się udał 
		w tej sprawie do ojca; ojciec kazał poprosić Ciebie. Myślisz, że mógłbyś 
		to zrobić? Życzę ci powodzenia Robert". 
		 
		"Dobry Boże Mój młodszy brat ma cztery lata. Bądź łaskaw zrobić coś, aby 
		on przestał mnie wściekać. Twój przyjaciel Mark". 
		 
		"Dobry Boże I myślę, że to wspaniałe, w jaki sposób nasi astronauci 
		latają ponad światem. Proszę Cię, uczyń coś, aby nie spadli tylko na 
		nasz dom. Twój przyjaciel Norman". 
		 
		"Dobry Boże Co będzie, jak Ty umrzesz? Nikt mi nie chce tego powiedzieć. 
		Twój przyjaciel Mike". 
		 
		"Dlaczego nie możesz zrobić czegoś, żeby deszcz przestał padać każdej 
		soboty? Rose". 
		 
		"Dobry Boże Chłopcy są lepsi od dziewcząt. Ja wiem, że Ty jesteś jednym 
		z nich, ale mimo to bądźfair. Sylvia". "Dobry Boże Uczymy się teraz o 
		Jonaszu i wielorybie. Kiedy on go połknął i tak dalej. To jest najlepsza 
		historia ze wszystkich, które słyszałem, z akcją i napięciem. Mój tata 
		mówi, że to wszystko brzmi trochę podejrzanie. Czy myślisz, że to jest 
		zabawne? Twój Sidney". 
		 
		"Dobry Boże Jeśli rzeczywiście umiesz tak dużo, dlaczego nie uczyniłeś, 
		aby rzeka była dostatecznie duża i aby nie zalało naszego domu, tak że 
		musimy się teraz przeprowadzać Victor". 
		 
		Nie pisałbym o tym, gdyby nie fakt, iż dla mnie dzieci należą 
		nierozerwalnie do pejzażu Ameryki. Widzę je codziennie: rano jadą do 
		szkoły specjalnym autobusem, zaopatrzonym w czerwone światła; potem 
		wracają; potem czekają na samochód z lodami, który na naszej ulicy 
		pojawia się około czwartej; potem siedzą przy telewizorach obserwując 
		przygody "Człowieka-Nietoperza". Pomiędzy godziną siódmą a dziewiątą na 
		naszej ulicy rozlegają się straszne ryki; jest to pora, w której dzieci 
		trzeba oderwać od telewizora i położyć spać. Dzieciom nie zabrania się 
		niczego i nie bije się po łapach, gdyż okazuje się to zgubne w 
		przyszłości. Nie umiem jednak pozbyć się uczucia zdziwienia patrząc na 
		dzieci siedzące przy telewizorach i obserwujące przygody 
		"Człowieka-Nietoperza"; przygody agentów policji i sadystycznych 
		osobników działających w szulerniach, ciemnych ulicach i w barach z 
		kobietami; na temat ich obyczajów można w najlepszym wypadku powiedzieć, 
		iż są specyficzne. Co chwila pada trup; co chwila samochód zlatuje w 
		przepaść eksplodując; w najlepszym wypadku kowboj wyrzuca kopnięciem 
		pokrwawionego człowieka mówiąc przy tym: "Bierz konia i wynoś. się z 
		miasta". Czyżby to nie odbijało się na psychice dzieci? Żona Williama 
		powiada, iż telewizja w jakiś sposób rozładowuje sadystyczne instynkty 
		człowieka, co być może stanowi część prawdy. W książce "Świat seksu" 
		przeczytałem, iż ludzie obserwujący walki bokserów czy zapaśników 
		przeżywają uczucia podobne do orgazmu. Ponieważ książka ta została 
		napisana przez psychiatrę, trudno tutaj zabierać głos; w tym kraju, w 
		każdej sprawie psychiatra ma głos decydujący. 
		 
		Ale cóż na przykład myśli dziecko czytające bajeczkę 
		 
		"Dlaczego jelly fish nie ma kości" *? Proste: pewnego dnia córka króla 
		oświadczyła, że jest chora. Doktor-ośmiornica po gruntownym zbadaniu 
		królewskiej córy oświadczył, iż potrzebna jest niezbędnie porcja małpiej 
		wątroby. Aby wykonać to zlecenie, wydelegowano jelly fish, będącą 
		najlepszym pływakiem. 
		 
		Jelly fish płynęła przez ocean i nagle zobaczyła tonącą małpę. 
		Zaofiarowała małpie pomoc; małpa wskoczyła na jej grzbiet i w ten sposób 
		ocaliła swe życie. W czasie rozmowy, jaka wywiązała się pomiędzy rybą a 
		małpą, ryba poprosiła małpę, aby dała jej trochę swojej wątroby, gdyż 
		jest to niezbędne z punktu widzenia zdrowia córy królewskiej. Małpa 
		oświadczyła, iż chętnie to zrobi, ale że zostawiła swoją wątrobę na 
		wyspie; tak więc ryba z małpą na plecach popłynęły w kierunku wyspy; 
		małpa wyskoczyła na brzeg i wszedłszy na drzewo powiedziała: "A teraz 
		pocałuj mnie w dupę". Ryba popłynęła z powrotem i opowiedziała o swojej 
		przygodzie doktorowi-ośmiornicy. Doktor zameldował o tym królowi, który 
		wpadłszy we wściekłość polecił swoim giermkom bić rybę; bili ją tak 
		długo, aż pogruchotali jej wszystkie kości. Oto dlaczego jelly fish nie 
		ma kości. 
		 
		Nie jest to jednak koniec tej budującej historyjki. Otóż po egzekucji 
		wykonanej na rybie królewska córka oświadczyła, iż wcale nie jest chora, 
		o dolegliwościach zaś, o których myślała, iż pochodzą z chorej wątroby, 
		nie warto w ogóle mówić, gdyż są one rezultatem lekkiego bólu głowy. 
		 
		Jest to najbardziej sadystyczna bajka, jaką znam. Mamy w niej element 
		odwagi i poświęcenia, zniweczony przez zdradę; element oszukanej wiary; 
		element tortur fizycznych; element nie zawinionej kary, i to wszystko 
		jest tylko wynikiem kaprysu młodej i nudzącej się idiotki. Mamy tu 
		również element trwałego kalectwa, który stanowi wytłumaczenie na 
		zadawane przez dzieci pytanie: dlaczego jelly fish nie ma kości? Jest to 
		 
		* ]elly fish meduza. Amerykanie używają tej nazwy przenośnie: "człowiek 
		słabej woli galareta". 
		 
		Najlepsze opowiadanie Sartre'a, jakie czytałem, i muszę przyznaĆ, iż 
		czytając jego ciężkie, teutońskie wypracowania nigdy nie myślałem, że 
		ten chłopak zajdzie tak daleko. 
		 
		Adolf Rudnicki powiada w którejś ze swych "Niebieskich kartek", że 
		młodzi ludzie wierzą, iż przyczyną wszystkich ich nieszczęść jest 
		kobieta; tak więc gniew młodych spada na kobietę. Tu natomiast przyczyną 
		wszystkich nieszczęść młodych ludzi są zawsze rodzice. Jeśli młody 
		człowiek jest fajtłapą, pederastą, alkoholikiem i idiotą ogólnym, od 
		razu słyszymy, że dzieje się to dlatego, że jego ojciec był pantoflarzem 
		i matka dominowała. J eśli dziewczę kurwi się, to dlatego, iż ojciec był 
		niedołęgą i pantoflarzem; jest rzeczą zastanawiającą, iż we wszystkich 
		filmach amerykańskich poświęconych młodzieży nawet najbardziej mierni 
		tacy jak Elvis Presley aktorzy, grają dobrze, jeśli przychodzi do 
		konfliktu między ojcem a synem. 
		 
		Mnie interesuje jednak odpowiedź na pytanie, co myśli dziecko czytające 
		bajkę o jelly fish. Tu opinie pedagogów-psychiatrów są podzielone. Jedni 
		twierdzą, iż dziecko czytające bajkę rozumie, że chodzi tu o postacie i 
		sytuacje umowne; drudzy twierdzą, że dzieje się przeciwnie, że świat 
		baśni jest rzeczywistym światem dziecka i że dziecko wpierw będzie 
		rozumieć przygody psa Pluto, a później dopiero zagadnienia ministra 
		McNamary. W jednej z tych książek czytamy historię o chłopcu, który 
		panicznie bał się lotu samolotem i nie umiał powiedzieć dlaczego. Aby 
		więc zademonstrować mu, iż latanie nie jest niebezpieczne, ojciec zdał 
		egzamin PP (Privat Pilot); po czym to samo uczyniła jego matka i tylko 
		rak uratował teściową i teścia od zdawania tego egzaminu. Jednak dziecko 
		w dalszym ciągu bało się latania; zaprowadzone do psychiatry, po szeregu 
		seansów, dziecko wyjaśniło: "Otóż gdy widzę odlatujący samolot, 
		obserwuję, .że samolot maleje. Po prostu nie chcę być tam w środku i 
		zostać zgnieciony. To wszystko." 
		 
		Opinie psychiatrów-pedagogów są podzielone i nie będę zabierać głosu, 
		gdyż wydaje mi się, iż ze wszystkich ludzi na świecie ja sam mam 
		najmniej kwalifikacji pedagogicznych. Kiedy patrzę na amerykańskie 
		dzieci i wstrząsający dramat długowłosych, przypomina mi się rozmowa, 
		którą przeprowadził bohater "Podrostka" ze swoim ojcem. Otóż na 
		rosyjskie pytanie: "Co robić w życiu?" młodzieniec otrzymuje następującą 
		odpowiedź: "Najlepiej nic nie robić. Przynajmniej będzie się miało 
		czyste sumienie, że się w niczym nie uczestniczyło". Muszę szczerze 
		wyznać, iż trafność i słuszność tej odpowiedzi poruszyły mnie tak 
		głęboko, iż jestem jej wierny od lat przynajmniej piętnastu; i myślę, iż 
		uda mi się wytrwać w tej wierze, dopóki pewnego dnia nie odejdę drogą 
		wszystkich ludzi. 
		 
		Opinie psychiatrów na temat stosunku dziecka do gwałtowności są 
		podzielone i trudno tu kusić się o rzeczowy osąd tej sprawy. Czytałem 
		parę dni temu artykuł lekarza psychiatry, w którym doktor powiada, iż 
		dziecko należy uczyć rozumienia gwałtowności, brutalności i przemocy, 
		aby mogło wkroczyć w życie uzbrojone w wiarę, iż człowiek jakkolwiek 
		bity i poniewierany w ostatecznym wyniku zdolny jest jednak do 
		odniesienia zwycięstwa. Tak więc bohater filmu rysunkowego, który jest 
		kotem wysadzanym w powietrze, elektryzowanym, przejeżdżanym przez walec 
		drogowy i tak dalej, na końcu otrząsa się przecież i niszczy sadystyczną 
		mysz, której zawdzięcza tak wiele utrapień. Taka jest rola pedagogiczna 
		gwałtowności i przemocy w książkach i filmach przeznaczonych dla dzieci. 
		 
		Trudno mi o tym myśleć w ten sam sposób. Nie jestem wcale przekonany, że 
		dziecko tak właśnie należy przygotowywać do rozumienia życia. Sam będąc 
		dzieckiem podczas okupacji widziałem tak wielu zabitych, zmasakrowanych 
		i publicznie rozstrzeliwanych ludzi, że nie robiło to na mnie wcale 
		wrażenia; i przypuszczam, iż podobnie działo się z wieloma ludźmi, 
		którzy dzisiaj są w moim wieku. Po wojnie dzieci na gruzach Warszawy 
		bawiły się przeważnie w rozstrzeliwanie Żydów. Lata powojenne przyniosły 
		nową falę terroru, tym straszniejszego, że pochodzącego od Polaków; tak 
		więc nie widziałem już zabijania ludzi na ulicach, ale czytałem artykuły 
		z rozpraw sądowych przeciw ludziom z RAF-u; ludziom z AK; czytałem 
		sprawozdania z procesu Doboszyńskiego i biskupa Kaczmarka. Wcześnie 
		rozszedłszy się ze swoją rodziną, przebywałem w rozmaitych Środowiskach, 
		w których każde nieporozumienie kończyło się bójką, w najlepszym wypadku 
		na pięści. Nie wiem, czy jestem typowym produktem; lecz dla mnie jest 
		oczywiste, że stanowię produkt czasu wojny, głodu i terroru. Stąd też 
		bierze się nędza intelektualna moich opowiadań; ja po prostu nie 
		potrafię wyrnyśleć opowiadania, które nie kończyłoby się śmiercią, 
		katastrofą, samobójstwem czy też więzieniem. Nie ma w tym żadnej pozy na 
		silnego człowieka, o co posądzają mnie niektórzy. Test to infantylizm 
		intelektualny, wynikający z faktu nieumiejętności oceniania człowieka, 
		absolutnej nieznajomości wartości życia ludzkiego, prawdziwości ludzkich 
		zapatrywań i czystości pragnień. Ja o tym wszystkim doskonale wiem już 
		od lat, niemniej nie jestem w stanie wymyślić innych opowiadań jak 
		właśnie opowiadania tego rodzaju. 
		 
		Pytano mnie kiedyś, dlaczego wciąż piszę o tych dwóch opryszkach 
		zabijających psy. Nie wiedziałem tego z początku; teraz przypomniało mi 
		się, iż jako dziecko czekałem kiedyś na stacji wraz z matką na pociąg 
		odchodzący z dworca Warszawa-Służewiec. Zobaczywszy pięknego psa 
		podszedłem do niego i zacząłem się z nim bawić, aż do chwili kiedy silne 
		kopnięcie butem w twarz odrzuciło mnie do tyłu; pies należał do Niemca, 
		który miał po temu powody, aby polskie dziecko nie dotykało jego psa. 
		Dalej: mieszkając jako dziecko poza Warszawą, jechałem kiedyś do 
		Warszawy i widziałem polską kurwę jadącą z niemieckim oficerem, podczas 
		gdy jej pies biegł za pociągiem. W pewnym momencie oficer zastrzelił 
		psa; i śmiał się wraz z tą polską kurwą. Dalej: znów jako dziecko 
		dostałem od matki kundla Miki; kundla tego zastrzelili nudzący się 
		żołnierze niemieccy. 
		 
		Aby zrozumieć to, o czym mówię, należy pomieszkać trochę w Niemczech i 
		obserwować ich stosunek do zwierząt; czuły, przyjacielski, opiekuńczy. W 
		naszym kraju Niemcy nienawidzili nie tylko nas, lecz również naszych 
		zwierząt. Adolf Rudnicki słusznie pisze, iż nienawiść Niemców była nie 
		nienawiścią panów, lecz nienawiścią lokajów. Trudno zaiste wyobrazić 
		sobie kraj, w którym mały kapral przemawia do półpijanych ludzi w 
		piwiarni oświadczając im, że stanowią najbardziej wartościowy element 
		żyjący na świecie i to upoważnia ich do popełniania zbrodni. 
		 
		Tak więc ja sam jestem produktem tych czasów i jest to prawdopodobnie 
		krzyż, którego nie pozbędę się nigdy. Czy jednak obserwowanie 
		gwałtowności i przemocy pomogło mi w życiu? Z całym przekonaniem 
		odpowiadam: nie. Wręcz przeciwnie; będąc na Zachodzie, jako dorosły 
		człowiek, musiałem uczyć się elementarnych rzeczy, szacunku dla innych 
		ludzi, poszanowania ich spokoju, ich prawa do odpoczynku; i nie jestem 
		wcale pewien, czy nauczyłem się tego w stopniu dostatecznym. Będąc 
		dorosłym człowiekiem musiałem uczyć się prawidłowego przechodzenia przez 
		jezdnię, nieprzekraczania dozwolonej szybkości w czasie prowadzenia 
		samochodu; musiałem wreszcie uczyć się rzeczy dla mnie najtrudniejszej : 
		rozmowy z urzędnikami i policjantami bez uczucia strachu. I tego również 
		nie nauczyłem się do dziś. Idąc w Niemczech ulicą stale schodzę na 
		jezdnię, gdyż oczekuję, że człowiek idący naprzeciw mnie kopnie mnie 
		nagle lub uderzy pięścią w twarz; i nie przyjdzie mi nawet do głowy, iż 
		ja, ważący dziś przeszło dziewięćdziesiąt kilo, i uprawiający forsowną 
		gimnastykę, mógłbym takiego człowieka rozłożyć, gdyby rzeczywiście 
		przyszła mu ochota, aby mnie uderzyć. Tak więc moja lekcja i moje 
		"wychowanie w gwałtowności" nie przyniosły, jeśli o mnie chodzi, 
		rezultatów zadowalających. Uznawszy nawet, iż jestem najnieznośniejszym 
		z ludzi, nie myślę, aby to wszystko, co widziałem, było rzeczą obojętną, 
		w czasie kiedy kształtował się mój charakter. Obserwując dzieci patrzące 
		na kopiących się ludzi i słysząc głos speakera: "Jaka szkoda dla tych z 
		was, którzy nie macie kolorowej telewizji. Killer Kard Koks właśnie 
		rozcina skórę na czole Riska Romerro; Romerro wspaniale krwawi; każdy z 
		was powinien mieć color TV. Nawet nie wiecie, co tracicie..." doznaję 
		uczuć raczej niedobrych, wbrew opiniom psychiatrów. Pocieszam się jednak 
		tym, że jak powiedział Voltaire, każde generalne stwierdzenie jest 
		fałszywe, włącznie z tym, które niniejszym uczyniłem. 
		 
		Moja kariera w przemyśle filmowym 
		 
		Siedziałem czekając na prezydenta kompanii, dla której miałem pracować. 
		Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i jakiś człowiek o straszliwej twarzy 
		i przekrwionych oczach wbiegł do pokoju. Za nim pędem wbiegło 
		kilkanaście sekretarek, maszynistek, asystentów i osobników, których 
		płci nie udało mi się zidentyfikować, gdyż wszyscy zdradzali tak 
		krańcowe wyczerpanie fizyczne i psychiczne, iż twarze ich stały się 
		niemożliwe do odróżnienia. 
		 
		To pan napisał tę pierdoloną historię o lotnikach? zahuczał prezydent. I 
		co? Pan by chciał, aby kobieta w końcu odeszła od swego męża? I kto to 
		ma finansować? Niech pan wymyśli coś innego dla tej kurwy. Niech jej mąż 
		zginie przy lądowaniu. 
		 
		To niemożliwe powiedziałem. Jej mąż jest doświadczonym lotnikiem i 
		pracując jako pilot rolniczy ląduje co czterdzieści pięć minut. 
		Założywszy nawet, iż musi lądować na miękkim terenie i że lądowanie 
		takie musi odbywać się na flapsach zamkniętych do dwudziestu pięciu 
		stopni i przy otwartej przepustnicy... 
		 
		Prezydent przerwał mi władczym ruchem ręki. 
		 
		To niech go szlag trafi w innych okolicznościach. Pan przecież nie myśli 
		poważnie, że ta kurwa może odejść na końcu, zostawiwszy swego męża. 
		Odejść z innym mężczyzną! Nam nie wolno produkować filmów niemoralnych. 
		Odwrócił się do jednego ze swych sekretarzy. Fred, zawieź go gdzieś. 
		 
		Zapomniałem, jak się nazywa ta miejscowość. Tam są takie dziwne skały. 
		To mu się przyda. 
		 
		Miotając klątwy ruszył przed siebie; tłum sekretarzy, maszynistek, 
		asystentów i doradców wybiegł za nim. Widziałem go jeszcze, jak pędził 
		podwórzem wznosząc obie pięści nad głową. Nie widziałem już nigdy potem 
		ani jego, ani tych dziwnych skał, które niewątpliwie mogłyby zmienić mój 
		pogląd na kobiety, odchodzące od swych mężów; i tak to się w ogóle 
		skończyło.
	 
	
		
		Index
     
    
 
    
      
      
      www.pseudology.org
     | 
   
 
 |